Żeby nie zabrakło miejsca czyli „Zrób miejsce dla Boga” Susan K. Rowland
Żeby nie zabrakło miejsca czyli „Zrób miejsce dla Boga” Susan K. Rowland
Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie należę do osób szczególnie pedantycznych. Zapominam, gdzie schowałam różne rzeczy. Po domu leżą rozłożone stery książek, do których jestem przywiązana mniej lub bardziej. Dla pewnych przedmiotów nie potrafię znaleźć miejsca, a jednocześnie nie umiem się zmusić, żeby je wyrzucić. Oprócz tego, trudny do opanowania dziecięcy chaos szalejący wokół mnie. To jest chyba główny powód, dla którego do tej pory zamykałam oczy na problem bałaganu, powtarzając sobie, że kiedy dzieci podrosną, to się tym zajmę i w końcu odgracę całą tę przestrzeń.
Pewnie już wiecie, dużo wcześniej niż ja się zorientowałam, że tak się nie da. Ostatecznie musiałam otworzyć oczy, a to, co widzę wpędza mnie w lekką panikę. Szczerze mówiąc, nie przepadam za sprzątaniem i denerwuje mnie to. Jakżebym chciała czerpać z tego przyjemność, albo przynajmniej traktować je jako sposób na uspokojenie czy uporządkowanie myśli. Nic z tych rzeczy. Dotarło jednak do mnie (małżonek na pewno dodałby – nareszcie!), że jeżeli nie uporządkuję należycie naszej przestrzeni domowej, będzie to negatywnie wpływać na relacje z Bogiem, z moim mężem, z dziećmi, między dziećmi. Bałagan jest chorobą zakaźną – przenosi się z naszego otoczenia do naszego wnętrza (i odwrotnie), uniemożliwiając lub przynajmniej utrudniając poprawę więzi z ludźmi, których kochamy, realizację marzeń, zmianę nawyków i przyzwyczajeń, które od lat figurują na naszych listach noworocznych postanowień (to już niedługo….). Bałagan w naszych głowach, sercach i otoczeniu, które tworzymy, stanowi przeszkodę dla kochania. Miłość potrzebuje wolności, a wolność miejsca. A na Miłość przygotowujemy się przecież właśnie teraz w okresie adwentowym.
Nie byłabym sobą, gdybym w sytuacji namierzonego kryzysu nie sięgnęła najpierw po wybraną książkę, co do której miałam nadzieję, że pomoże mi się z nim uporać. Tak oto trafiłam na „Zrób miejsce Bogu”. Wybrałam ją zamiast innej, podobnej, również wydanej przez wydawnictwo espe, ponieważ ze spisu treści wynikało, iż autorka traktuje bałagan w szerszych, wspomnianych przez mnie wyżej, kategoriach niż tylko w jakiej kolejności sprzątać mieszkanie, jak pakować ubrania itd. Zaintrygowało mnie, co ma do powiedzenia.
Czytając omawianą książkę chwilami miałam wrażenie, że trafiłam na rozgadaną starszą panią, która doskonale wie, co w tej czy innej sytuacji należy zrobić, a że nikt nie lubi być pouczany, miałam chwilę na samym początku lektury, kiedy to chciałam ją przerwać na dobre. Czytałam jednak dalej i owo początkowe wrażenie rozpłynęło się wraz z kolejnymi zdaniami i stronami. Bardzo cenię sobie autorkę za zwięzłość i konkretność rozwiązań i propozycji, a także za sposób w jaki dzieli się sobą i swoją osobistą historią. Kończąc książkę, miałam poczucie, że choć trochę znam Susan Rowland, a na dodatek chwilami się z nią utożsamiam w jej zmaganiach czy doświadczeniach.
Ponadto, mam do spróbowania kilka jej pomysłów na usunięcie bałaganu w domu, w sferze mojej relacji z Panem Bogiem i w sferze mojej kreatywności. Oprócz tego, ogromnie podobał mi się sposób w jaki Susan krótko i treściwie nakreśliła czym jest przebaczenie i „jak to się robi”. Do tego fragmentu na pewno będę wracać.
No dobrze – a co ma relacja z Panem Bogiem, kreatywność i przebaczanie do bałaganu? Jak już wspomniałam, bałagan lubi panoszyć się we wszystkich dziedzinach i na wszystkich poziomach naszego życia i nieuporządkowanie jednej może skutkować chaosem w innej. Kiedy już więc uprzątniemy „bajzel” w domu i powyrzucamy niepotrzebne graty, to mamy więcej czasu i miejsca na myślenie, zobaczenie i usłyszenie. W zorganizowanej przestrzeni, gdzie wszystko ma swoje miejsce i tam przebywa, lepiej się czuje i myśli. A o czym?
Zacznijmy od naszej najważniejszej relacji – z Bogiem. Jeżeli panuje w niej bałagan, to objawia się on między innymi naszym „brakiem czasu” na spotkanie z Nim. Nie przeczę, że wielu z nas ma naprawdę napięty grafik i ciężko jest wygospodarować „zalecane” 30 min na medytację w ciszy, a najlepiej przed Najświętszym Sakramentem. Sama tak mam. Ale złapałam się na tym, że ów grafik jest dla mnie wymówką, żeby w ogóle nie szukać kontaktu, w którym staram się usłyszeć Jego głos. Dlaczego? Bo miałam nieuporządkowany obraz Boga, zaśmiecony moimi „ale” i „co jeśli” odnośnie tego jaki On jest a jaka ja. Bałam się też, co mogę od Niego usłyszeć. Trzeba było sporo sprzątania, żeby te przekonania i obrazy powyrzucać a moje myślenie uprościć, skrócić do: ja – dziecko z problemami; On – Ojciec nieskończenie mądry i dobry, nieodrzucający, przemieniający, podnoszący z upadku za każdym razem. A jak jest u Was? Co Wam przeszkadza w nieskrępowanym kontakcie z takim Ojcem? Jeśli przedłużona modlitwa osobista jest dla Was niemożliwa na co dzień, to może dałoby radę mówić do Niego w trakcie codziennych obowiązków i nasłuchiwać odpowiedzi?
Czasami sobie myślę, że rozmowa i przebywanie z Bogiem to sama przyjemność, nawet jeśli mam wrażenie, że On milczy albo daje mi wymijające odpowiedzi na moje pytanie. To naprawdę nic w porównaniu do kontaktów z samym sobą i z bliźnim. Temat rzeka, nie? A więc krótko – brak szczerości i autentyczności, pycha, mechanizmy obronne, które uruchamiamy, żeby tylko nie usłyszeć i nie musieć reagować, obojętność, egocentryzm, lęk przed krytyką i utratą twarzy, lęk przed porażką, chęć posiadania zawsze racji, brak przebaczenia (bardzo niewygodny temat)….. Jest z czego wybierać. Tak wiele rzeczy może przesłaniać nam widok na siebie, takich jakimi nas widzi Bóg, i na drugiego, często bliskiego, człowieka. Może potrzeba poprawić umiejętności komunikacji (o masz, kolejna rzecz do zrobienia!) a może trzeba wejrzeć w siebie i zobaczyć z jakiej perspektywy patrzymy na siebie i świat, co jest „naszą prawdą”, w którą chcemy wierzyć, czego się lękamy (zapewne mglistej przyszłości i tego „co będzie”, zgadłam?). Wydaje się, że dużo tego i sama myśl o takim ogromie pracy nad sobą budzi zmęczenie i zniechęcenie. Dlatego spokojnie i po kolei. Co chcielibyście ruszyć na dobry początek? Reszta poczeka na swoją kolej. A może jeśli zajmiemy najważniejszą dla nas przeszkodą, część pozostałych sama zniknie?
Na koniec – fragment, który dla mnie osobiście jest inspiracją do zmian. Kreatywność w chaosie. Chaos w kreatywności. O co właściwie chodzi? Pamiętacie przypowieść o talentach (chyba moja ulubiona J)?
Jestem ogromnie wdzięczna Bogu za to, że każdego z nas wyposażył w dary, które możemy rozwijać. To właśnie jest ów twórczy obszar naszego istnienia. I nie chodzi tylko o talenty artystyczne czy inne nadzwyczajne umiejętności, których wszyscy nam zazdroszczą (ja na przykład chciałabym umieć wykonywać robótki ręczne, ale zupełnie brakuje mi w tej kwestii wyobraźni; nigdy nie będę też wybitnym matematykiem, Szekspirem czy Billem Gatesem), a raczej o to jak robimy na co dzień, to co robimy (rozmowy, gotowanie, sprzątanie, obowiązki zawodowe). Kreatywność jest naszym kołem ratunkowym w morzu rutyny i znudzenia. Ale może jest tak, że chcielibyście znaleźć coś oprócz tych codziennych zadań, coś, w czym moglibyście lepiej siebie wyrazić, coś, co nada Waszemu życiu lepszy smak (czyżby ta słynna sól ziemi? Na pewno o to też chodzi J)? Wierzę, że jeżeli macie takie pragnienie w sobie, tego chce dla Was też Bóg, bo to On Was stworzył z takimi pragnieniami i czeka na owoce Waszej twórczej pracy. A więc do dzieła! Mnie szukanie własnych talentów zabrało dużą część życia i kosztowało sporo frustracji, ale to, co odnalazłam, daje mi wiele pokoju pełnego radości. Warto.
Św. Paweł w jednym ze swoich listów napisał, że już nie on żyje, ale żyje w nim Chrystus. Życie Chrystusa przepływające coraz swobodniej przez nasze ciała, umysły, serca i dusze jest owocem porządkowania bałaganu i ujarzmiania chaosu w nas i dookoła nas. A że mamy już Adwent, to jest to świetny (świętyJ) czas, aby zacząć czynić w sobie i swojej przestrzeni miejsce dla Dzieciątka. Kiedy przyjdzie, będzie rósł w nas, pomagając nam w pozbywaniu się pozostałych śmieci i stawaniu się podatną gliną w Jego rękach. Ostatecznie, jesteśmy owocem Jego Boskiej kreatywności, wolnej od bałaganu. Stworzeni do miłości.
Anna Maria Sumiła – szczęśliwa żona „fantastycznego faceta” i mama czwórki wspaniałych dzieci. Z wykształcenia i zamiłowania filolog, psycholog, coach i doula . Fascynuje się towarzyszeniem kobietom w procesie stawania się mamą i byciem świadkiem przemiany, jaka w nich zachodzi w związku z tym doświadczeniem, interesuje się psychologią międzykulturową oraz pracy i organizacji (dom to taka mała firma), uwielbia czytać. Ma nadzieję, że to co pisze, wniesie coś dobrego do życia choćby jednej osoby, która przeczyta te słowa.